czwartek, 27 listopada 2014

Trochę świątecznie.

Obudziłem się. Ciemność. Czułem, że istnieję, jednak byłem jedynie mgłą, cieniem. O co chodzi? Próbowałem się poruszyć. Z całych sił starałem się otworzyć „oczy”, na marne. Wystraszony przylgnąłem do niewidzialnych ścian. Czerń, nic więcej. Co ja tu robię? Jak tu trafiłem? - zadawałem pytania otaczającej mnie pustce. Nie uzyskałem odpowiedzi. Poczułem przeszywający od stóp do głów ból, był przyjemny, do zniesienia. Poczułem, że zasypiam...
Otworzyłem oczy na nowym świecie, nadal byłem jedynie powłoką. To chyba nie tak źle. Rozejrzałem się po okolicy, byłem w jakimś parku, leżałem na białym kocu. Zadrżałem. Nagle w moim umyśle rozbłysła myśl, tak, to śnieg! Jak ja dawno nie widziałem śniegu! Na moje „ciało” padało światło ulicznej latarni, było mi tu dobrze. Naprzeciw parku spacerowała rodzina, para trzymająca za ręce dziecko bujała nim w przód i tył. Do moich uszu dotarł jego piskliwy śmiech, uh, denerwujące. Wybiłem się w górę. W zasięgu wzroku miałem całe miasto. W większości okien zauważyłem palące się światła, były.. kolorowe. Zaciekawiony podleciałem do najbliższego z nich zaglądając przez zaparowaną szybę. Jednym gestem ręki uchyliłem delikatnie zamknięte okno. Hm.. ciekawe, byłem w stanie robić takie rzeczy. Zaobserwowałem siedzącą przy stole rodzinę, naliczyłem 9 osób, w tym małe dzieci. Były takie wesołe. Jednak nie to przyciągnęło moją uwagę, mój wzrok był wpatrzony w święcącą zieleń. Jak to się nazywało.. choinka? Tak, choinka. Zatem był dziś 24 grudnia, święta. Coś ciężkiego zaczęło napierać na moje niewidzialne serce.. smutek? Odpowiedzią była samotność. Może miałem kiedyś rodzinę, przyjaciół.. może w ten dzień również zasiadłbym z nimi do wigilijnego stołu korzystając z magicznej chwili. Nagły przebłysk wspomnień, miałem córkę. Przez moją głowę przeleciało tysiące myśli, każda chwila, każdy moment, urodziny, święta, spacery, rozmowy...
-Dość!!! - wykrzyknąłem w ciemną noc – Dlaczego ja?! - wzrok miałem skierowany w biały księżyc otoczony chmurami – Dlaczego akurat mnie wybrałeś?!
Usłyszałem cichy głosik niesiony przez wiatr.
-Zostałeś powołany do tego, aby dawać szczęście innym – ciepły podmuch opatulił moje niewidoczne ciało – Twoja dusza co rok, w ten jeden dzień zostanie obudza, abyś mógł wypełnić swoje przeznaczenie. Jesteś odpowiedzialny za uśmiech dzieci, spokój dorosłych i ostatnie, szczęśliwe chwile starców – poczułem ciepło otaczające moje serce – W ten jeden dzień możesz uszczęśliwić swoją córkę, masz czas do 12 – głos zaczął się oddalać – W ten jeden dzień.. - nastała cisza.
Skołowany, zdradzony i nieszczęśliwy przez dłuższy czas tkwiłem w tym jednym miejscu, unosząc się jak duch przy oknie obcej rodziny. Miałem ochotę płakać ale i tak nie miałem czym. Jedyne co mi pozostało, to odszukać córkę. Niesiony przez wiatr, unosiłem się nad domostwami podążając za głosem serca. Byłem już blisko, czułem narastający spokój i ciepło. Kiedy dotarłem do ów odpowiedniego okna zajrzałem przez nie niepewnie. To, co przez nie zobaczyłem roztopiło moje serce doszczętnie. Na kanapie siedziała kobieta w brązowych włosach i ciemnej, granatowej bluzie obejmowana przez przystojnego blondyna. Co kilka chwil nachylał się w jej strona, szepcząc do ucha kilka słów, na które ona odpowiadała donośnym, szczerym śmiechem. Widziałem w ich oczach miłość. Potężna, nierozerwalna nić oplatała ich ciasno, nie pozwalając, aby od siebie odeszli. Wleciałem przez okno stając naprzeciwko nich i obserwując tą rozczulającą scenkę. Była szczęśliwa. Widziałem to w jej gestach, słyszałem w wypowiadanych słowach i słanych pocałunkach w stronę osobliwego młodzieńca. W kącie ich mieszkania, przy dużym, plazmowym telewizorze stała choinka, ubrana w czerwone lampki, które były bijące po oczach. Te same, które wykorzystywaliśmy do strojenia kiedy była mała... a ja żyłem. Tak bardzo chciałem jej dotknąć, powiedzieć, że ją kocham, że tu jestem. Wyciągnąłem w jej kierunku rękę, jednak ona przeleciała przez jej ramię przypominając mi o tym, że nie istnieję. Spojrzałem na zegar wiszący nad telewizorem, dochodziła 12. Westchnąłem przeciągle, płacząc niewidocznymi łzami. Uszczęśliwiała mnie tylko myśl, że moja mała księżniczka jest szczęśliwa. Zegar zaczął bić głośno, odbijając się echem w moich uszach. Mój czas się kończył. Wszystko zwolniło, twarz córki zastygła w uśmiechu, a mężczyzny przy jej policzku.
-Zawsze będę przy Tobie.. - wyszeptałem w jej stronę.
Zamykając oczy poczułem charakterystyczne ciepło, zacząłem oddalać się od mieszkania mojej utraconej rodziny, nieznajomych ludzi i parku. Znów powróciła ciemność. Wiedziałem, że zaraz zasnę i obudzę się dopiero za rok. Wiedziałem, że niedługo ją zobaczę.
Już... niedługo...





1 komentarz: