piątek, 6 lutego 2015

Lost.

Przez moje powieki przebijało się ciężkie światło, jakby starające się o wybudzenie mnie z miłego snu. Powoli, niechętnie, otworzyłem oczy, próbując przyzwyczaić wzrok do jasności. Przetarłem wierzchem dłoni usta, spostrzegając, że zostawiłem na niej smugę krwi. Marszcząc brwi, przerzuciłem nogi przez łóżko, wstając pośpiesznie. Pomieszczenie w którym się znajdowałem było niewielkie, o granatowych ścianach i jednej lampie stojącej w rogu. Było w nim też jednoosobowe łóżko, okno i drzwi bez klamki od wewnątrz. OKNO. Podbiegłem do niego, przecierając rękawem brudną szybę. Wyjrzałem przez nie ostrożnie, bacznie obserwując czy ktoś patrzy na mnie z dołu. Byłem sam. Pierwszą myślą, która przyszła mi do głowy była przemiana. Ale co mi to da? Szyby nie wybiję, bo potencjalny wróg od razu usłyszy hałas i przybiegnie z niemiłą wizytą. Siadając przy lampie, zwróciłem uwagę na moje ubrania. Były podarte i brudne, szal całkowicie rozerwany odkrył blizny, które miałem na szyi. Sięgnąłem ręką za plecy, przypominając sobie, że broń również mi zabrali - nie dziwne, kto zostawiłby zabójcę z bronią. Syknąłem zniesmaczony, kucając i pocierając dłońmi o ścianę. Farba pod moim dotykiem zaczęła odchodzić, skapując kwasem na podłogę. Zadowolony wstałem, opierając się całym ciężarem o obmurowanie. Skupiając całą swoją energię na ściance, krzyknąłem z bólu, starając się utrzymać w pozycji pionowej. Udało się. Przeszkoda zniknęła, kurcząc się czarną wstęgą pod moimi stopami. Przekroczyłem próg, trafiając do kolejnego pomieszczenia - tym razem z wyjściem na zewnątrz. Koło drewnianego biurka leżał mój miecz, lśniąc delikatnie niebieską poświatą. Bezszelestnie podbiegłem do niego, zarzucając go na tył pleców. Teraz czułem się wystarczająco pewnie, żeby stanąć oko w oko z przeciwnikami. Uchyliłem drzwi, które dzieliły mnie od wolności. Spoglądając przez szparkę, zauważyłem niską blondynkę stojącą przy dębie. Ostrożnie wyszedłem z budynku, kierując się w jej stronę. Sięgając jedną ręką po broń, drugą wyciągnąłem w jej kierunku. Dziewczyna była szybsza i w ułamku sekundy zorientowała się z której strony czai się największe niebezpieczeństwo. Drobną dłonią chwyciła mnie za nadgarstek, w której trzymałem miecz. Piekący ból sprawił, że wypadł mi z ręki. Wrzasnąłem, chwytając blondynkę za szyję. Zaskoczona rozluźniła uścisk, kopiąc mnie kolanem w żebra. Siła uderzenia odrzuciła mnie w bok, sprawiając, że upadłem na twardą ziemię. Nieznajoma sprawnie znalazła się nade mną, chwytając mnie za włosy. Odchylając moją głowę do tyłu, wzięła w drugą dłoń MÓJ MIECZ, MÓJ SKARB i przystawiła mi go do szyi, unieruchamiając mnie w tym momencie całkowicie.
-Czekaj - wysyczałem przez zęby, starając się rozluźnić - Mogłabyś chociaż zabić mnie inaczej? To, co trzymasz w ręce jest tak silnym przedmiotem, że przy zetknięciu z moją krwią, rozszczepiłby Cię na części pierwsze.
-Co Ty nie powiesz - rozcięła delikatnie skórę pod moją brodą - Nadal twierdzisz, że jestem głupia? Oh, Lucian, nigdy się nie zmienisz - puszczając mnie, odsunęła się na bezpieczną odległość - Co Ty tu robisz?
-O to samo mógłbym zapytać Ciebie, Alice. Dlaczego nie jesteś w 6 świecie?
-Znudziła mi się opieka nad niedorozwiniętymi Istotami Nieba - uśmiechnęła się, obnażając ostre jak brzytwa kły - Wolałam skonsumować trochę ich krwi, niż czekać, aż ktoś zrobi z nich żołnierzy.
-Ah, Alice, nigdy się nie zmienisz - wstałem, otrzepując się z brudu - Co teraz? Czego szukasz? - podszedłem do niej kilka kroków, owijając kosmyk jej blond włosów wokół palca.
-Wrota. Muszę je znaleźć.
Przez moje całe ciało przeszedł dreszcz podniecenia.
To nasza jedyna nadzieja.

Możliwe, że będę kontynuować Lost - zależy to bardziej od mojej weny. Liczę na to, że się spodoba. Miłego dnia, robaczki.

czwartek, 5 lutego 2015

Śmierć?

 Straciłem ją.
Byłem pewny, że już nigdy jej nie zobaczę. Te czarne włosy, drobna sylwetka i głupiutkie zachowanie. Słodki głosik powtarzający w kółko, że jestem najważniejszą osobą w jej życiu.. że nikt mnie nie zastąpi. Byłem o nią niebywale zazdrosny, moja mała kruszynka, oczko w głowie. Była niższa o 10 cm, szczupła, delikatna i blada. Mój ideał. Wszystko robiliśmy razem, rozumieliśmy się jak nikt inny. Pamiętam sobotnie wypady do lasu, wypatrywanie rudych wiewiórek - były jej ulubionymi zwierzątkami. Patrzyłem na nią jak zaczarowany, kiedy kucała na trawie z garścią orzechów w dłoni. Wpatrywałem się w jej uśmiech błąkający się na ustach, rozmarzone spojrzenie szkarłatnych oczu. Była piękna, każdego dnia, każdego roku, w zimie, lecie, wiośnie, jesieni. Ten uśmiech nigdy nie gasnął, jakby próbując odbudować lukę w moim rozerwanym sercu. O tak, kochałem ją całym sobą. Moja mała Kate.. jest już tylko wspomnieniem. Kiedyś, dawno, nie jestem w stanie sobie przypomnieć, jej uśmiech przygasał, był mniej wyrazisty i bez życia. Wiedziałem, że coś jest nie tak, że coś ją przytłacza. Nie chciała mi powiedzieć. Pomimo tego, że jej ciało opanował smutek, ból i cierpienie, nie chciała mi zdradzić co się dzieje. Tkwiłem więc w jej ramionach w sobotnie popołudnia, wypatrując istotek z puszystymi ogonami. W jeden z tych dni odkryłem, że jest naprawdę źle. Zauważyłem, że nie ma już sił gonić wiewiórek, przysiadała pod drzewem ledwo łapiąc oddech. Pomimo tego, że potrząsałem nią z całych sił za ramiona, nadal nie chciała mi powiedzieć, co się dzieje. Chciałem jej pomóc. Gdybym był bardziej stanowczy to może dałbym radę ją uratować, odciągnąć od niej bezlitosną śmierć, która zabrała moją Kate w zimowy poranek. Miała raka. Odeszła bezboleśnie, podczas snu. Siedziałem przy jej łóżku, trzymając ją za drobną, osłabioną dłoń, powstrzymując łzy, które cisnęły mi się do oczu. Moja mała dziewczynka odejdzie na zawsze, już nigdy jej nie zobaczę. W ostatnich sekundach życia wyszeptała, że zawsze byłem dla niej najważniejszy i poczeka na mnie w lepszym świecie.
Moja kochana siostrzyczka umarła.
Moja siostrzyczka..