Minął kolejny rok w samotności.
Codziennie przemierzałam te same ulice w poszukiwaniu odrobiny
szczęścia, przystani, w której mogłabym zatrzymać się na
dłużej. Jednak nie mi było dane to szczęście, byłam strażniczką
tego miasta. Wracałam z uczelni ze spuszczoną głową, obserwując
ślady które zostawiałam na śniegu. Zastanawiałam się czy ktoś
może ukradkiem na mnie zerka, interesuje się kim jest ta drobna
blondynka przemierzająca ciemne ulice. Nikt nie znał odpowiedzi na
to pytanie, tylko moje serce. Gdzie idę? Gdzie niosą mnie nogi? Do
tego klubu po prawej stronie? Może do kawiarenki która stoi w
cieniu szyldu ogłaszającego zimową wyprzedaż zabawek na święta?
– zastanawiałam się. Święta.. magiczna pora. Zatrzymałam się
przy pasach, podnosząc delikatnie głowę. Zaczęłam wpatrywać się
w przechodniów naprzeciw mnie. Widziałam, że wzrok chłopaka który
chował się za postawnym mężczyzną był skierowany w moją
stronę. Patrzyłam na niego, ale on odwracał wzrok. Jak to możliwe,
że mnie widział? Wydawało mi się, że skądś go znam. Po
dłuższej chwili zapaliło się zielone światło. Stałam w
miejscu. On również nie wykonał żadnego ruchu. Nadal patrzył w
moją stronę doszukując się drobnych kształtów w mojej figurze,
jednakże były ukryte pod grubą, zimową kurtką. Schowałam twarz
w zagłębieniu ramienia i powędrowałam przed siebie. Nagle coś
huknęło, ogłuszający dźwięk który pozbawił mnie orientacji.
Zatrzymałam się gwałtownie i spojrzałam w jego stronę. Wszystko
zwolniło, widziałam lecącą w jego kierunku ciężarówkę, nie
zwracał na nią uwagi. Z mojej krtani wydobył się przerażający
wrzask, zdjęłam kurtkę i z całych sił w nogach pognałam w jego
kierunku.. Pozostało mi kilka kroków aby go uratować. Rzuciłam
się na nieznajomego. Upadliśmy. Nachyliłam się nad nim, aby
osłonić go własnym ciałem. Zamknęłam oczy, powtarzałam sobie w
myślach, że tym razem mi się uda. Wiele razy ćwiczyłam,
wystarczy się skupić. Delikatnie rozchyliłam powieki patrząc na
jego przerażoną twarz. Dam radę. Przez moje ciało przeszła fala
dreszczy, skuliłam się z bólu. Światło. Tak, udało się.
Co mogłam innego zrobić oprócz
pozbawienia go przytomności? Wykonałam zamaszysty gest aby uderzyć
go w głowę. W połowie drogi zatrzymał rękę, która miała
wymierzyć mu cios. Spojrzałam na niego przerażona. Nie, tak nie
powinno być.
-Kim jesteś? - zapytał.
-Ja.. Ty mnie widzisz?
-Dziwne byłoby raczej to, gdybym Cię
nie widział - spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Ah, tak - spuściłam wzrok nie za
bardzo wiedząc co powiedzieć.
-A więc, ponowie moje pytanie, kim
jesteś? Przy okazji, mogłabyś już ze mnie zejść, jesteś ciężka
- zaśmiał się drwiąco.
-Widzę, że nie należysz do
przyjemniaczków - zaczęłam się powoli podnosić – A więc –
starałam się naśladować jego ton – z tego co widzisz, jestem
dziewczyną...
-I przed chwilą uratowałaś mi życie.
Jakieś czary-mary?
-Eh.. - westchnęłam – nie
powinieneś dłużej się ukrywać, obydwoje od razu się
rozpoznaliśmy – wykonałam żartobliwy ukłon – Jak wy to nas
nazywacie? Wróżki jak małe okruszki?
-Oh, tak, dokładnie – obnażył
ostre kły w półuśmieszku – krwiopijca, miło mi.
Nic nie odpowiedziałam, ruchem głowy
kazałam mu podążać za mną. Miałam nadzieję, że to nasze
ostatnie spotkanie. Już dawno powinniśmy się pozabijać, dwie
odrębne rasy nigdy się nie zaprzyjaźnią. Postanowiłam, że usunę
go całkowicie z mojego miasta. Nie potrzebowałam żadnych kłopotów
ani tym bardziej rozlewu krwi. Kiedy dotarliśmy do lasu
oddzielającego Mroczny Świat od Nowego Świata, obróciłam się
gwałtownie prawie wpadając w jego ramiona. Równie gwałtownie
odskoczyłam jak oparzona. Wiedziałam, że niedługo zniknie z
mojego życia i powrócę do patrolowania ulic. Ale czy tego
chciałam? Podeszłam do niego nie wiedząc co zrobić. Był ode mnie
wyższy o 4 stopy. Stanęłam na palcach składając pocałunek na
jego zimnych ustach.
-Malifecenta – zdążył wyszeptać.
Został z niego tylko pył i
wspomnienie. Stałam w miejscu przez dobre dwie godziny. Płakałam
rzewnymi łzami nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Kochałam go i
przez 120 lat moje uczucia do niego były uśpione. To jedno
spotkanie wszystko zmieniło. Chwyciłam się za głowę czując
znowu ból rozdzierającego serca. Brakowało mi tego. Brakowało mi
emocji, które mną targały. Tylko je miałam. Po powrocie do domu
opadłam ciężko na fotel. Spojrzałam na czerwone ściany. Dlaczego
akurat mi było dane tak żyć? Dlaczego nie mogłam urodzić się
jako normalna kobieta, mieć dzieci i poślubić mężczyznę swoich
marzeń? Dlaczego zostałam obdarzona nadprzyrodzonymi zdolnościami,
nieśmiertelnością i odebrano mi prawo do miłości? Nikt nie znał
odpowiedzi na te pytania. Zazdrościłam śmiertelnikom szczęścia,
krótkiego, intensywnego życia. Ile bym dała aby tak żyć. Ludzie
powinni doceniać to, co mają, bo bardzo szybko może im to zostać
odebrane. Czułam, że wojna już blisko. Czułam, że stawię temu
czoła.
Już nigdy nie pozwolę, aby mnie
znalazł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz