Zapadająca ciemność.
Mrugasz, w rytm bicia serca.
Rozglądasz się - odbicie. Podnosząc rękę, czujesz, jakbyś wykonywał ten ruch milion razy.
Ciemność.
Delikatnie poruszasz palcami, obserwując falujący bezkres możliwości. To ma w sobie tyle magii.
Prostujesz nogi, napinając wszystkie mięśnie. Drżący szept wydobywa się z Twojej krtani.
To nie ma sensu.
Opuszkami palców dotykasz zwierciadła, zastanawiając się, jak to jest możliwe. Machasz, fale, ruszasz, fale.
To jest piękne.
Ostatni ruch.
Nóż.
Zapadająca ciemność.
In articulo mortis.
My life is your life.
poniedziałek, 8 czerwca 2015
środa, 6 maja 2015
Papilio.
Wyimaginowane pojęcie, niewidzialna
siła prężąca się do skoku, niczym lew otoczony przez ciemność.
To, czym zwane jest życie, nie mam pojęcia. Widzisz ten blask?
Gwiazda sunąca po niebie, niedźwiedź, Ty.. ja. Gasnące
bezpieczeństwo w Twoich oczach, poczucie zaufania.. o, motyl. Gdzie
leci? Jak długo? Może usiądzie na tym smutnym drzewie, poruszanym
delikatnie przez wiatr. Pędzące zagrożenie, śmierć i ból.
Dotknęło Cię? Nie, to ja.
A może blask z oddali? Cząstka Twojej
duszy.. szlocha.. bo jej nie potrzebujesz.
Nadal jesteś człowiekiem?
O, motyl..
Gdzie suniesz, papilio, do braci?
Ignis, aqua, terra, aeris..
A może.. te zwykłe rzeczy.. to życie?
Jak myślisz?
Nadal masz w sobie człowieczeństwo,
okrutna bestio?
piątek, 10 kwietnia 2015
Micante tenebris - część 2.
- Wyspałaś się, księżniczko? - siada na brzegu łóżka, rozkładając swoje smukłe, długie ciało na całej długości.
- Mhm.. - mruczę w odpowiedzi, spuszczając wzrok na jego klatkę piersiową.
Unosi się miarowo, hipnotyzując swoją zwyczajnością. Nieśmiało wyciągam dłoń przed siebie, opierając ją o męski tors. Wstrzymuję oddech, wyczuwając brak bijącego serca. Szybko chowam rękę, zawstydzona przygryzając wargę. Podnoszę na niego wzrok, napotykając ciekawskie spojrzenie.
- Nie tak wyobrażałaś sobie noc z obcym chłopakiem, prawda? - zamyka oczy, mierzwiąc palcami blond czuprynę.
- No nie do końca.. - uśmiecham się zdenerwowana - Kim jesteś?
- TYM, złotko. Nie można mnie nazwać wampirem, raczej przeklętą duszą, szukającą ukojenia w młodych, pięknych damach - odsłania kły w półuśmieszku, czekając na reakcje z mojej strony.
- Ugryzłeś mnie.. to znaczy, że będę taka jak Ty?
- Przyjmujesz to z zaskakującym opanowaniem. Tak, można by tak powiedzieć.. nie wiem jaki jest Twój Dar. Tego dowiemy się po pewnym czasie.
- Ravi, mój Boże.. - chwytam się za głowę, chowając ją w nagrzaną kołdrę - Coś Ty zrobił..
- Nie przeproszę Cię, chciałabyś. I nie mów do mnie Ravi, to zdrobnienie jest odrażające.. Pełnym imieniem, panienko, jestem Ravier.
Podnosi się, opierając ciało na łokciach. Przygląda mi się rozgniewanym wzrokiem. Wielu rzeczy musisz się nauczyć - słyszę jego głos w głowie, odbijający się dzikim echem. Wytrzeszczam oczy przerażona, kuląc się pośpiesznie. Uśmiecha się promiennie, rzucając na mnie całym ciężarem.
- Jesteś cała rozpalona, Ignis - przykłada czoło do mojego, oddychając przez otwarte usta - Trzeba Cię trochę ostudzić.
Wpija usta w moje wargi, przyciągając mnie do siebie bliżej. Błądzi dłońmi po omacku, nie zapominając o tym, że jestem już naga. Układa mnie z powrotem na pościeli, składając delikatne pocałunki na rozpalonym podbrzuszu. Piszczę zawstydzona, próbując się zasłonić. Jednym, szybkim ruchem znajduje się nade mną, gryząc mnie w zagłębienie szyi. Spija łapczywie cieknącą krew, przyprawiając mnie o miłe dreszcze. Zamykam oczy, wyginając ciało w łuk. Dłonią przyciska mnie do łóżka, nie pozwalając na wykonanie ruchu. Otwieram gwałtownie powieki, zrzucając go z siebie. Zdziwiony podnosi się na kolana. Widzę, jak jego źrenice zmniejszają się, a ciało powraca do normalnego oddechu.
- Jeżeli czujesz się na siłach, to możemy rozpocząć naukę - wstaje, otrzepując się z kurzu. Wychodzi do drugiego pokoju, zamykając z hukiem za sobą drzwi.
Patrzę na wirujące pomieszczenie, szukając pośpiesznie ubrań. Odnajduję bieliznę i czerwoną, koronkową sukienkę z poprzedniego wieczora. Zakładam ją pośpiesznie, po czym uchylam okno na zewnątrz. Jestem mniej więcej 10 metrów nad ziemią. Wchodzę na parapet, trzymając się ścian. Paraliż ogarnia całe moje ciało, kiedy zerkam jeszcze raz w dół. Nic nie może mi się stać.. - powtarzam w myślach, niekoniecznie pokrzepiona pomyślanymi słowami. Biorę kilka głębokich oddechów i spadam w przepaść. Krzyczę przerażona, zasłaniając twarz przed ziemią. Spadam na ugięte nogi, podpierając się dłonią o żwir. Uśmiecham się w duchu, przypominając sobie o ugryzieniu. Są jakieś zalety - powtarzam w myślach, wstając i otrzepując się z brudu. Rozglądam się wokoło, próbując wybadać, gdzie się znajduję. Zamykam oczy i biegnę. Zatrzymuję się na kolejnej przecznicy, podpierając się ze zdenerwowania o kamienną ścianę. Dobiegłam tu w kilka sekund, niemożliwe. Krzyżuję ramiona na piersiach, ruszając przed siebie. Za kilka godzin powinnam dotrzeć do domu.
I zapomnieć o tym koszmarze.
wtorek, 7 kwietnia 2015
Micante tenebris - część 1.
- No chyba nie myślisz, że zrobię to na dworze.
- Gdybym tego chciał, nie stawiałabyś oporu. Rozbieraj się - patrzy na mnie gniewnie, stukając palcem w moje czoło.
- Nie ma mowy Ravi, idę do domu - odwracam się pośpiesznie, zapinając zamek sukienki.
- Nie moja droga, zostaniesz tu, dopóki się nie pożywię - przystaję w półkroku, wstrzymując oddech.
- Słucham? Co.. co Ty chcesz zrobić?
- To, co słyszałaś - uśmiecha się złośliwie, podbiegając do mnie z szybkością światła.
Odchyla moją głowę do tyłu, wbijając zęby w delikatną skórę na szyi. Krzyczę przerażona, próbując oderwać go od swojego ciała. Na marne. Chłopak z niesamowitą szybkością kładzie mnie na ziemi, przygniatając mnie ciężarem swojego ciała. Zamykam oczy, powstrzymując rodzący się krzyk w krtani. To koniec, już nigdy nie zobaczę brata, przyjaciół.. Oliviera. O mój Boże, co ja zrobiłam. Z całej siły uderzam mężczyznę w głowę, walcząc o przetrwanie. Ten, jakby nigdy nic nie wykonuje żadnego ruchu, wbijając się głębiej i powoli wysysając ze mnie ostatnie resztki życia. Tracę siły. Na miejscu bólu pojawia się niezwykła przyjemność. Rozchylam usta, jęcząc cichutko. Oplatam ramionami szyję Raviego, przyciskając go mocniej i zachęcając do dalszego picia. Porusza się powoli, natrafiając męskością na moją nogę.
Ciemność.
*
Budzę się w małym, jasnym pomieszczeniu. Podnoszę głowę z poduszki w obawie, że coś mi się stało. Leżę naga na satynowej pościeli, którą przyozdabiają gdzieniegdzie złote lilie. Przecieram dłonią czoło, podciągając kołdrę pod brodę. Wyczuwam zapach krwi, wody kolońskiej i brzoskwini. Przenoszę dłoń na szyję, dotykając palcem dwóch małych wypukłości. Syczę z bólu, mrużąc oczy. Do pokoju wchodzi wysoki mężczyzna, ubrany w jasne jeansy. Jego tors przyozdabiają kręte blizny, podobne do tatuaży. Mierzwi blond włosy dłonią, pisząc coś pośpiesznie na iPhonie. Zerka na mnie, a jego kącik ust podnosi się po zauważeniu mojej miny.
- Wyspałaś się?
- Nie, ale.. co ja tu robię?
- Wybacz, złotko. Nic Ci nie powiem, póki nie omówię tego z Radą.
- Jaką Radą?
- Powiedziałem, że nic Ci nie powiem - podchodzi do mnie, siadając koło mojej nogi - Ile pamiętasz z
wczorajszej nocy? - jego bursztynowe spojrzenie przeszywa mnie na wskroś.
- Niewiele, przypominam sobie tylko.. - rumienię się, spuszczając wzrok na pościel. Wyczuwam, że się uśmiecha.
- To dobrze, o to chodziło - klepie mnie po dłoni, przejeżdżając paznokciem po odsłoniętej skórze.
Przecina ją, powodując, że wbijam wzrok w sączącą się strużkę krwi. Rana goi się błyskawicznie, a ja zaskoczona przenoszę spojrzenie na jego twarz. Uśmiecha się do mnie, wstając i wychodząc do drugiego pokoju. Zmęczona opadam z powrotem na poduszkę, zamykając automatycznie oczy i odpływając w krainę snów.
Zrobię z tego coś na dłuższą metę, trzeba w końcu wziąć się do roboty.
Miłego dnia oraz czytania!
poniedziałek, 23 marca 2015
Wielkanocny post! - za wcześnie? E taaaam.
Wielkanoc. Kolejne, bezsensowne święto. Nieskończona ilość biegających dzieciaków, szukających jajek w ogrodach i głośne piski radości podczas "polowań" na zająca. Po co to komu? Dwa dni temu skończyłam 16 lat, a od dawna nie wierzę w durne bajeczki, wciskane przy każdej okazji przez rodziców. A to Święty Mikołaj z prezentami, Wróżka zbierająca zęby spod poduszki - jednym słowem, kit. Z rozmyśleń wyrwał mnie głos mamy.
- Mel, zejdź tu na chwilę! Musisz mi w czymś pomóc! - jej donośny głos przebija się przez zamknięte drzwi.
- Już idę.. - mówię sama do siebie, powolnie wstając z łóżka i zmierzając ku kuchni.
Przy stole zastaję rozemocjonowanych braci, wyrywających sobie nawzajem koszyk.
- Dobrze, że już jesteś, mam dla Ciebie zadanie - wycierając dłonie w ręcznik, patrzy na mnie spode łba - Masz dzisiaj trochę wolnego czasu, prawda?
- Możliwe - krzyżuję ramiona na piersiach, przyjmując obojętną postawę - A jakie jest to Twoje zadanie?
- Pójdziesz z Simonem i Alex'em szukać jajek do ogrodu - uśmiecha się kąśliwie, puszczając oczko do chłopców - Masz coś przeciwko?
- Jasne, że tak. Mam w ogóle jakiś wybór? - przewracam oczami, przestępując z nogi na nogę.
- Nie masz skarbie, ubierz się i biegnij - podchodzi do mnie, opierając dłonie na moich ramionach - Spróbuj dobrze się bawić, to dla nich ważne.
- Wiem mamo, postaram się - całuję ją przelotnie w policzek, wybiegając za braćmi z domu.
*
Stoję już dobrą godzinę przy drzewie, obserwując, jak bracia szukają ukrytych niespodzianek. Na przemian śmieją się i podbiegają do mnie, chwaląc się nową zdobyczą. Znużona postanawiam przejść się wzdłuż ogrodzenia. Mój wzrok przyciąga samotne jajko, toczące się powoli w kierunku krzaka. Przechylam głowę na bok i z zaciekawieniem nachylam się, chcąc jej wyjąć i ułatwić młodym poszukiwania. Macam przez dłuższą chwilę trawę, usiłując dosięgnąć zagubione jajko. Przeklinam w duchu zbyt krótkie ręce i wchodzę całym ciałem między gałązki. Błądzę po omacku, nie przerywając poszukiwań. Kiedy chcę się wycofać, natrafiam na ostre badyle, więc wchodzę coraz głębiej. Potykam się o kamień i lecę do przodu. Turlam się, a kamyczki nieznośnie wbijają mi się w plecy. Nareszcie wychodzę po drugiej stronie. Oddycham z ulgą, podnosząc się z twardej ziemi. Otrzepuję się z brudu, rozglądając się na boki. Dziwne, że znalazłam się na jakiejś polance. Za krzakami powinno być tylko i wyłącznie ogrodzenie. Krzyżuję ręce na piersiach i robię kilka kroków w przód. Przestrzeń wydaje się mała. Po mojej prawej stronie są trzy tunele, nad którymi tkwią wyrzeźbione dziwne słowa.. nie jestem w stanie ich rozszyfrować. Po lewej stronie również są trzy tunele. Coś tu jest nie tak. Obracam się i widzę tylko szarą, kamienną ścianę. Najwidoczniej oszalałam.
- Halo, czy ktoś tu jest?! - wołam zdenerwowana - Pomocy! - poprawiam ze zdenerwowania koszulę i staję osłupiona w miejscu.
Naprzeciw mnie jest zając! Ogromne bydle, które idzie w moją stronę!
Kulę się przerażona, wycofując się bezszelestnie do tyłu. Monstrum zatrzymuje się i kuca zdezorientowane. Kiedy wychodzi z cienia, widzę, że jest postawne... i ma opaskę na głowie. Jego ręce przyozdabiają tatuaże, a w ustach trzyma wykałaczkę. Tak, definitywnie oszalałam. Zauważa mnie i zza pleców wyjmuje - o mój Boże - broń, celując nią prosto we mnie.
- Nie, nie! Nie rób mi krzywdy - krzyczę przerażona, zasłaniając się przed stworzeniem.
- Co Ty robisz w mojej norze brzydka istoto? - odpowiada donośnym, męskim głosem - Nie masz własnej, tylko się do cudzej pchasz? - strzela, a ja czuję na skórze lepką substancje.
Zgniłe jajka, no cóż.. ma zwierzę klasę. Rozwścieczony strzela dalej, a ja przyjmuję ciosy z gracją, uchylając się przed strzałami. Opuszcza broń do boku, patrząc na mnie zdziwiony.
- Przydasz się na coś, podejdź - macha zachęcająco łapą - Ile masz lat dziwna dziewucho? - staje w rozkroku, obserwując każdy mój krok.
Ruszam w jego stronę, kiedy nagle rzuca się pod moje nogi, kuląc się jak małe zwierzę.
- Uważałabyś trochę! - staje z szybkością światła - One są strasznie delikatne.. - mówi z czułością, otwierając dłoń i ukazując moim oczom pisankę z nóżkami.
- Nie.. to mi się tylko śni.. - łapię się za głową, zataczając kółka w jednym miejscu - Kim Ty do cholery jesteś? - mierzę w niego palcem.
- Ślepa jesteś? Zając. I lepiej będzie dla Ciebie, jak to zapamiętasz.
- Okej Kicaj, nie wierzę, że istniejesz. To tylko sen.
- Jeżeli tak myślisz, to okej, do niczego nie zmuszam. Pomóc i tak mi musisz - uśmiecha się złośliwie, wypluwając wykałaczkę na trawę - Rok w rok, w ten jeden dzień, roznoszę jajka po całym świecie, a pomagają mi w tym tunele - wskazuje łapą otwory w kamiennych ścianach - Nienawidzę tej waszej komunikacji, zresztą, dziwnym widokiem byłby ogromny Zając w metrze, prawda?
Kiwam głową, patrząc na niego w skupieniu.
- Potraktuj to jak jedyną, niepowtarzalną okazję bycia moim pomocnikiem. Idziesz na to? - prostuje się i czeka w napięciu na odpowiedź.
- No.. a w czym tak dokładnie mam Ci pomóc? - mrużę oczy, rzucając mu niewypowiedziane wyzwanie.
- To chyba logiczne, będziesz taszczyć jaja - uśmiecha się, ruszając z zadowoleniem wąsami.
*
Wyruszamy w podróż, podrzucając jajka w każdym ogrodzie. Nadal mam wrażenie, że to tylko sen i zaraz się obudzę. A tymczasem siedzę na plecach ogromnego Zająca, pomagając mu w Wielkanoc. Po dłuższym czasie zatrzymujemy się w krzakach, obserwując ogród następnej rodziny.
- Ten chłopak był niegrzeczny, wiesz co dostają niegrzeczne dzieci? - sięga po wór, który ma na plecach.
- Rózgę?
- Nie głupia dziewucho, zgniłe jaja - kiwała głową zrezygnowany i podrzuca zepsutą niespodziankę.
Pod wieczór zostaje nam tylko jeden ogród. Chowając się w kolejnych krzakach, dostrzegam, że to MÓJ ogród.
- Jesteśmy na moim.. podwórku. Specjalnie to zaplanowałeś? - patrzę na niego z nadzieją.
- Tu kończy się Twoja rola pomagiera, zrobiłaś wystarczająco dużo i możesz wrócić do rodziny - patrzy na mnie przelotnie, a na jego twarzy pojawia się grymas niezadowolenia - Także.. dzięki. Wesołego jajka! - podrzuca pisanki i obraca się w przeciwną stronę.
Podbiegam do niego i przytulam się do jego boku. Zdziwiony, sztywnieje pod moim dotykiem i delikatnie klepie mnie po plecach.
- No dobra, dosyć tych czułości, było miło ale się skończyło - stara się mnie lekko odepchnąć, ale przywieram do niego bardziej.
Po dłuższej chwili kuca i przytula
mnie do siebie mocno.
- Wesołego jajka, głupia dziewucho.
- Wesołego jajka, Kicaj.
Puszcza mnie z objęć i znika.
Teraz już w niego wierzę.
- Mel, zejdź tu na chwilę! Musisz mi w czymś pomóc! - jej donośny głos przebija się przez zamknięte drzwi.
- Już idę.. - mówię sama do siebie, powolnie wstając z łóżka i zmierzając ku kuchni.
Przy stole zastaję rozemocjonowanych braci, wyrywających sobie nawzajem koszyk.
- Dobrze, że już jesteś, mam dla Ciebie zadanie - wycierając dłonie w ręcznik, patrzy na mnie spode łba - Masz dzisiaj trochę wolnego czasu, prawda?
- Możliwe - krzyżuję ramiona na piersiach, przyjmując obojętną postawę - A jakie jest to Twoje zadanie?
- Pójdziesz z Simonem i Alex'em szukać jajek do ogrodu - uśmiecha się kąśliwie, puszczając oczko do chłopców - Masz coś przeciwko?
- Jasne, że tak. Mam w ogóle jakiś wybór? - przewracam oczami, przestępując z nogi na nogę.
- Nie masz skarbie, ubierz się i biegnij - podchodzi do mnie, opierając dłonie na moich ramionach - Spróbuj dobrze się bawić, to dla nich ważne.
- Wiem mamo, postaram się - całuję ją przelotnie w policzek, wybiegając za braćmi z domu.
*
Stoję już dobrą godzinę przy drzewie, obserwując, jak bracia szukają ukrytych niespodzianek. Na przemian śmieją się i podbiegają do mnie, chwaląc się nową zdobyczą. Znużona postanawiam przejść się wzdłuż ogrodzenia. Mój wzrok przyciąga samotne jajko, toczące się powoli w kierunku krzaka. Przechylam głowę na bok i z zaciekawieniem nachylam się, chcąc jej wyjąć i ułatwić młodym poszukiwania. Macam przez dłuższą chwilę trawę, usiłując dosięgnąć zagubione jajko. Przeklinam w duchu zbyt krótkie ręce i wchodzę całym ciałem między gałązki. Błądzę po omacku, nie przerywając poszukiwań. Kiedy chcę się wycofać, natrafiam na ostre badyle, więc wchodzę coraz głębiej. Potykam się o kamień i lecę do przodu. Turlam się, a kamyczki nieznośnie wbijają mi się w plecy. Nareszcie wychodzę po drugiej stronie. Oddycham z ulgą, podnosząc się z twardej ziemi. Otrzepuję się z brudu, rozglądając się na boki. Dziwne, że znalazłam się na jakiejś polance. Za krzakami powinno być tylko i wyłącznie ogrodzenie. Krzyżuję ręce na piersiach i robię kilka kroków w przód. Przestrzeń wydaje się mała. Po mojej prawej stronie są trzy tunele, nad którymi tkwią wyrzeźbione dziwne słowa.. nie jestem w stanie ich rozszyfrować. Po lewej stronie również są trzy tunele. Coś tu jest nie tak. Obracam się i widzę tylko szarą, kamienną ścianę. Najwidoczniej oszalałam.
- Halo, czy ktoś tu jest?! - wołam zdenerwowana - Pomocy! - poprawiam ze zdenerwowania koszulę i staję osłupiona w miejscu.
Naprzeciw mnie jest zając! Ogromne bydle, które idzie w moją stronę!
Kulę się przerażona, wycofując się bezszelestnie do tyłu. Monstrum zatrzymuje się i kuca zdezorientowane. Kiedy wychodzi z cienia, widzę, że jest postawne... i ma opaskę na głowie. Jego ręce przyozdabiają tatuaże, a w ustach trzyma wykałaczkę. Tak, definitywnie oszalałam. Zauważa mnie i zza pleców wyjmuje - o mój Boże - broń, celując nią prosto we mnie.
- Nie, nie! Nie rób mi krzywdy - krzyczę przerażona, zasłaniając się przed stworzeniem.
- Co Ty robisz w mojej norze brzydka istoto? - odpowiada donośnym, męskim głosem - Nie masz własnej, tylko się do cudzej pchasz? - strzela, a ja czuję na skórze lepką substancje.
Zgniłe jajka, no cóż.. ma zwierzę klasę. Rozwścieczony strzela dalej, a ja przyjmuję ciosy z gracją, uchylając się przed strzałami. Opuszcza broń do boku, patrząc na mnie zdziwiony.
- Przydasz się na coś, podejdź - macha zachęcająco łapą - Ile masz lat dziwna dziewucho? - staje w rozkroku, obserwując każdy mój krok.
Ruszam w jego stronę, kiedy nagle rzuca się pod moje nogi, kuląc się jak małe zwierzę.
- Uważałabyś trochę! - staje z szybkością światła - One są strasznie delikatne.. - mówi z czułością, otwierając dłoń i ukazując moim oczom pisankę z nóżkami.
- Nie.. to mi się tylko śni.. - łapię się za głową, zataczając kółka w jednym miejscu - Kim Ty do cholery jesteś? - mierzę w niego palcem.
- Ślepa jesteś? Zając. I lepiej będzie dla Ciebie, jak to zapamiętasz.
- Okej Kicaj, nie wierzę, że istniejesz. To tylko sen.
- Jeżeli tak myślisz, to okej, do niczego nie zmuszam. Pomóc i tak mi musisz - uśmiecha się złośliwie, wypluwając wykałaczkę na trawę - Rok w rok, w ten jeden dzień, roznoszę jajka po całym świecie, a pomagają mi w tym tunele - wskazuje łapą otwory w kamiennych ścianach - Nienawidzę tej waszej komunikacji, zresztą, dziwnym widokiem byłby ogromny Zając w metrze, prawda?
Kiwam głową, patrząc na niego w skupieniu.
- Potraktuj to jak jedyną, niepowtarzalną okazję bycia moim pomocnikiem. Idziesz na to? - prostuje się i czeka w napięciu na odpowiedź.
- No.. a w czym tak dokładnie mam Ci pomóc? - mrużę oczy, rzucając mu niewypowiedziane wyzwanie.
- To chyba logiczne, będziesz taszczyć jaja - uśmiecha się, ruszając z zadowoleniem wąsami.
*
Wyruszamy w podróż, podrzucając jajka w każdym ogrodzie. Nadal mam wrażenie, że to tylko sen i zaraz się obudzę. A tymczasem siedzę na plecach ogromnego Zająca, pomagając mu w Wielkanoc. Po dłuższym czasie zatrzymujemy się w krzakach, obserwując ogród następnej rodziny.
- Ten chłopak był niegrzeczny, wiesz co dostają niegrzeczne dzieci? - sięga po wór, który ma na plecach.
- Rózgę?
- Nie głupia dziewucho, zgniłe jaja - kiwała głową zrezygnowany i podrzuca zepsutą niespodziankę.
Pod wieczór zostaje nam tylko jeden ogród. Chowając się w kolejnych krzakach, dostrzegam, że to MÓJ ogród.
- Jesteśmy na moim.. podwórku. Specjalnie to zaplanowałeś? - patrzę na niego z nadzieją.
- Tu kończy się Twoja rola pomagiera, zrobiłaś wystarczająco dużo i możesz wrócić do rodziny - patrzy na mnie przelotnie, a na jego twarzy pojawia się grymas niezadowolenia - Także.. dzięki. Wesołego jajka! - podrzuca pisanki i obraca się w przeciwną stronę.
Podbiegam do niego i przytulam się do jego boku. Zdziwiony, sztywnieje pod moim dotykiem i delikatnie klepie mnie po plecach.
- No dobra, dosyć tych czułości, było miło ale się skończyło - stara się mnie lekko odepchnąć, ale przywieram do niego bardziej.
Po dłuższej chwili kuca i przytula
mnie do siebie mocno.
- Wesołego jajka, głupia dziewucho.
- Wesołego jajka, Kicaj.
Puszcza mnie z objęć i znika.
Teraz już w niego wierzę.
Dorzucam super fotkę z przyjaciółką, jestem aż tak ruda, że się za nią chowam.
Miłego wieczoru!
piątek, 6 lutego 2015
Lost.
Przez moje powieki przebijało się ciężkie światło, jakby starające się o wybudzenie mnie z miłego snu. Powoli, niechętnie, otworzyłem oczy, próbując przyzwyczaić wzrok do jasności. Przetarłem wierzchem dłoni usta, spostrzegając, że zostawiłem na niej smugę krwi. Marszcząc brwi, przerzuciłem nogi przez łóżko, wstając pośpiesznie. Pomieszczenie w którym się znajdowałem było niewielkie, o granatowych ścianach i jednej lampie stojącej w rogu. Było w nim też jednoosobowe łóżko, okno i drzwi bez klamki od wewnątrz. OKNO. Podbiegłem do niego, przecierając rękawem brudną szybę. Wyjrzałem przez nie ostrożnie, bacznie obserwując czy ktoś patrzy na mnie z dołu. Byłem sam. Pierwszą myślą, która przyszła mi do głowy była przemiana. Ale co mi to da? Szyby nie wybiję, bo potencjalny wróg od razu usłyszy hałas i przybiegnie z niemiłą wizytą. Siadając przy lampie, zwróciłem uwagę na moje ubrania. Były podarte i brudne, szal całkowicie rozerwany odkrył blizny, które miałem na szyi. Sięgnąłem ręką za plecy, przypominając sobie, że broń również mi zabrali - nie dziwne, kto zostawiłby zabójcę z bronią. Syknąłem zniesmaczony, kucając i pocierając dłońmi o ścianę. Farba pod moim dotykiem zaczęła odchodzić, skapując kwasem na podłogę. Zadowolony wstałem, opierając się całym ciężarem o obmurowanie. Skupiając całą swoją energię na ściance, krzyknąłem z bólu, starając się utrzymać w pozycji pionowej. Udało się. Przeszkoda zniknęła, kurcząc się czarną wstęgą pod moimi stopami. Przekroczyłem próg, trafiając do kolejnego pomieszczenia - tym razem z wyjściem na zewnątrz. Koło drewnianego biurka leżał mój miecz, lśniąc delikatnie niebieską poświatą. Bezszelestnie podbiegłem do niego, zarzucając go na tył pleców. Teraz czułem się wystarczająco pewnie, żeby stanąć oko w oko z przeciwnikami. Uchyliłem drzwi, które dzieliły mnie od wolności. Spoglądając przez szparkę, zauważyłem niską blondynkę stojącą przy dębie. Ostrożnie wyszedłem z budynku, kierując się w jej stronę. Sięgając jedną ręką po broń, drugą wyciągnąłem w jej kierunku. Dziewczyna była szybsza i w ułamku sekundy zorientowała się z której strony czai się największe niebezpieczeństwo. Drobną dłonią chwyciła mnie za nadgarstek, w której trzymałem miecz. Piekący ból sprawił, że wypadł mi z ręki. Wrzasnąłem, chwytając blondynkę za szyję. Zaskoczona rozluźniła uścisk, kopiąc mnie kolanem w żebra. Siła uderzenia odrzuciła mnie w bok, sprawiając, że upadłem na twardą ziemię. Nieznajoma sprawnie znalazła się nade mną, chwytając mnie za włosy. Odchylając moją głowę do tyłu, wzięła w drugą dłoń MÓJ MIECZ, MÓJ SKARB i przystawiła mi go do szyi, unieruchamiając mnie w tym momencie całkowicie.
-Czekaj - wysyczałem przez zęby, starając się rozluźnić - Mogłabyś chociaż zabić mnie inaczej? To, co trzymasz w ręce jest tak silnym przedmiotem, że przy zetknięciu z moją krwią, rozszczepiłby Cię na części pierwsze.
-Co Ty nie powiesz - rozcięła delikatnie skórę pod moją brodą - Nadal twierdzisz, że jestem głupia? Oh, Lucian, nigdy się nie zmienisz - puszczając mnie, odsunęła się na bezpieczną odległość - Co Ty tu robisz?
-O to samo mógłbym zapytać Ciebie, Alice. Dlaczego nie jesteś w 6 świecie?
-Znudziła mi się opieka nad niedorozwiniętymi Istotami Nieba - uśmiechnęła się, obnażając ostre jak brzytwa kły - Wolałam skonsumować trochę ich krwi, niż czekać, aż ktoś zrobi z nich żołnierzy.
-Ah, Alice, nigdy się nie zmienisz - wstałem, otrzepując się z brudu - Co teraz? Czego szukasz? - podszedłem do niej kilka kroków, owijając kosmyk jej blond włosów wokół palca.
-Wrota. Muszę je znaleźć.
Przez moje całe ciało przeszedł dreszcz podniecenia.
To nasza jedyna nadzieja.
-Czekaj - wysyczałem przez zęby, starając się rozluźnić - Mogłabyś chociaż zabić mnie inaczej? To, co trzymasz w ręce jest tak silnym przedmiotem, że przy zetknięciu z moją krwią, rozszczepiłby Cię na części pierwsze.
-Co Ty nie powiesz - rozcięła delikatnie skórę pod moją brodą - Nadal twierdzisz, że jestem głupia? Oh, Lucian, nigdy się nie zmienisz - puszczając mnie, odsunęła się na bezpieczną odległość - Co Ty tu robisz?
-O to samo mógłbym zapytać Ciebie, Alice. Dlaczego nie jesteś w 6 świecie?
-Znudziła mi się opieka nad niedorozwiniętymi Istotami Nieba - uśmiechnęła się, obnażając ostre jak brzytwa kły - Wolałam skonsumować trochę ich krwi, niż czekać, aż ktoś zrobi z nich żołnierzy.
-Ah, Alice, nigdy się nie zmienisz - wstałem, otrzepując się z brudu - Co teraz? Czego szukasz? - podszedłem do niej kilka kroków, owijając kosmyk jej blond włosów wokół palca.
-Wrota. Muszę je znaleźć.
Przez moje całe ciało przeszedł dreszcz podniecenia.
To nasza jedyna nadzieja.
Możliwe, że będę kontynuować Lost - zależy to bardziej od mojej weny. Liczę na to, że się spodoba. Miłego dnia, robaczki.
czwartek, 5 lutego 2015
Śmierć?
Straciłem ją.
Byłem pewny, że już nigdy jej nie zobaczę. Te czarne włosy, drobna sylwetka i głupiutkie zachowanie. Słodki głosik powtarzający w kółko, że jestem najważniejszą osobą w jej życiu.. że nikt mnie nie zastąpi. Byłem o nią niebywale zazdrosny, moja mała kruszynka, oczko w głowie. Była niższa o 10 cm, szczupła, delikatna i blada. Mój ideał. Wszystko robiliśmy razem, rozumieliśmy się jak nikt inny. Pamiętam sobotnie wypady do lasu, wypatrywanie rudych wiewiórek - były jej ulubionymi zwierzątkami. Patrzyłem na nią jak zaczarowany, kiedy kucała na trawie z garścią orzechów w dłoni. Wpatrywałem się w jej uśmiech błąkający się na ustach, rozmarzone spojrzenie szkarłatnych oczu. Była piękna, każdego dnia, każdego roku, w zimie, lecie, wiośnie, jesieni. Ten uśmiech nigdy nie gasnął, jakby próbując odbudować lukę w moim rozerwanym sercu. O tak, kochałem ją całym sobą. Moja mała Kate.. jest już tylko wspomnieniem. Kiedyś, dawno, nie jestem w stanie sobie przypomnieć, jej uśmiech przygasał, był mniej wyrazisty i bez życia. Wiedziałem, że coś jest nie tak, że coś ją przytłacza. Nie chciała mi powiedzieć. Pomimo tego, że jej ciało opanował smutek, ból i cierpienie, nie chciała mi zdradzić co się dzieje. Tkwiłem więc w jej ramionach w sobotnie popołudnia, wypatrując istotek z puszystymi ogonami. W jeden z tych dni odkryłem, że jest naprawdę źle. Zauważyłem, że nie ma już sił gonić wiewiórek, przysiadała pod drzewem ledwo łapiąc oddech. Pomimo tego, że potrząsałem nią z całych sił za ramiona, nadal nie chciała mi powiedzieć, co się dzieje. Chciałem jej pomóc. Gdybym był bardziej stanowczy to może dałbym radę ją uratować, odciągnąć od niej bezlitosną śmierć, która zabrała moją Kate w zimowy poranek. Miała raka. Odeszła bezboleśnie, podczas snu. Siedziałem przy jej łóżku, trzymając ją za drobną, osłabioną dłoń, powstrzymując łzy, które cisnęły mi się do oczu. Moja mała dziewczynka odejdzie na zawsze, już nigdy jej nie zobaczę. W ostatnich sekundach życia wyszeptała, że zawsze byłem dla niej najważniejszy i poczeka na mnie w lepszym świecie.
Moja kochana siostrzyczka umarła.
Moja siostrzyczka..
Byłem pewny, że już nigdy jej nie zobaczę. Te czarne włosy, drobna sylwetka i głupiutkie zachowanie. Słodki głosik powtarzający w kółko, że jestem najważniejszą osobą w jej życiu.. że nikt mnie nie zastąpi. Byłem o nią niebywale zazdrosny, moja mała kruszynka, oczko w głowie. Była niższa o 10 cm, szczupła, delikatna i blada. Mój ideał. Wszystko robiliśmy razem, rozumieliśmy się jak nikt inny. Pamiętam sobotnie wypady do lasu, wypatrywanie rudych wiewiórek - były jej ulubionymi zwierzątkami. Patrzyłem na nią jak zaczarowany, kiedy kucała na trawie z garścią orzechów w dłoni. Wpatrywałem się w jej uśmiech błąkający się na ustach, rozmarzone spojrzenie szkarłatnych oczu. Była piękna, każdego dnia, każdego roku, w zimie, lecie, wiośnie, jesieni. Ten uśmiech nigdy nie gasnął, jakby próbując odbudować lukę w moim rozerwanym sercu. O tak, kochałem ją całym sobą. Moja mała Kate.. jest już tylko wspomnieniem. Kiedyś, dawno, nie jestem w stanie sobie przypomnieć, jej uśmiech przygasał, był mniej wyrazisty i bez życia. Wiedziałem, że coś jest nie tak, że coś ją przytłacza. Nie chciała mi powiedzieć. Pomimo tego, że jej ciało opanował smutek, ból i cierpienie, nie chciała mi zdradzić co się dzieje. Tkwiłem więc w jej ramionach w sobotnie popołudnia, wypatrując istotek z puszystymi ogonami. W jeden z tych dni odkryłem, że jest naprawdę źle. Zauważyłem, że nie ma już sił gonić wiewiórek, przysiadała pod drzewem ledwo łapiąc oddech. Pomimo tego, że potrząsałem nią z całych sił za ramiona, nadal nie chciała mi powiedzieć, co się dzieje. Chciałem jej pomóc. Gdybym był bardziej stanowczy to może dałbym radę ją uratować, odciągnąć od niej bezlitosną śmierć, która zabrała moją Kate w zimowy poranek. Miała raka. Odeszła bezboleśnie, podczas snu. Siedziałem przy jej łóżku, trzymając ją za drobną, osłabioną dłoń, powstrzymując łzy, które cisnęły mi się do oczu. Moja mała dziewczynka odejdzie na zawsze, już nigdy jej nie zobaczę. W ostatnich sekundach życia wyszeptała, że zawsze byłem dla niej najważniejszy i poczeka na mnie w lepszym świecie.
Moja kochana siostrzyczka umarła.
Moja siostrzyczka..
Subskrybuj:
Posty (Atom)